poniedziałek, 25 września 2017

Pierwsza negatywna recenzja na blogu "To, co najważniejsze" - Samanthy Young

 Samantha Young - "To, co najważniejsze"

     Myślałam, że przy tej książce odpocznę od codzienności. Spodziewałam się lekkiej, przyjemnej młodzieżówki, typowego odmóżdżenia, relaksu dla mózgu, ale nie spodziewałam się takiego gniota. Mam nadzieję, że nikogo nie urażę, bo to tylko i wyłącznie moja opinia, ale serio, wiele książek w życiu czytałam, ale takiego chłamu, jaki moje oczy dostały tym razem, nie widziałam jeszcze nigdy (Na lubimy czytać średnia ocen to 7,22! :O ). Całe szczęście, że czytałam w darmowym pakiecie Legimi, chociaż nie straciłam pieniędzy ;)



    New Adult rządzi się swoimi prawami. Owszem, ale autorka poszła po całkowicie najprostszej linii oporu. Książka jest banalna, przewidywalna, a okładka w ogóle nie pasuje do treści. Już na samym początku zaczęłam wypisywać minusy tej pozycji. Było tak dużo, że mogłabym, pisząc tą recenzję, o którymś zapomnieć. Serio, to pierwsza negatywna recenzja na tym blogu. Gdyby ktoś zapytał mnie o najgorszą książkę miesiąc temu, pewnie wzruszyłabym ramionami z niewiedzy, ale odkąd przeczytałam "To, co najważniejsze" odpowiem bez wahania.

    Tytuł brzmi zachęcająco - wydaje się, że będzie to piękna historia z wartościowymi historiami i wątkami, które chwycą za serce i pokażą nam, co jest w życiu naprawdę wartościowe. Tymczasem dostajemy przeróżowioną historię o dziewczynie, doktor Jessice Huntington, która jest nieszczęśliwa, ale przez połowę książki się do tego nie przyznaje. Kobieta pracuje jako lekarz w więzieniu dla kobiet, bo czuje, że musi spłacić tym jakiś osobisty dług. Ma niewielką pensję, wynajmuj "nieco za drogi dom", by,  UWAGA, swobodnie gościć przyjaciela, który raz-dwa razy w roku przyjeżdża z żoną i córką w odwiedziny. CZY TO NIE JEST LOGICZNE?

   Kiedy w ręce Jessiki trafiają listy byłej więźniarki, kobieta chce rozwiązać zagadkę i oddać je mężczyźnie, do którego nigdy nie dotarły. Dlatego też decyduje się, że miesiąc urlopu spędzi w uroczym Hartwell. Cóż, miasteczko jest urokliwe. Ludzie tworzą zgraną  społeczność, współpracują ze sobą, pomagają nawzajem i żyją w symbiozie. Kiedy Jess przyjeżdża, nikt nie traktuje jej jak turystki. Wszyscy są dla niej otwarci, życzliwi, traktują ją wręcz, jakby była ich przyjaciółką i należała do tamtejszej społeczności od zawsze. Młoda kobieta od razu zakochuje się w przystojnym Cooperze. Ten, po rozwodzie jest nieco nieufny i nie chce wiązać się z żadną kobietą, ale (o dziwo! [tak, to sarkazm]), dla niej pragnie znów otworzyć swoje serce. Tak więc ich miłość powoli rozkwita, ale oboje mają swoje sekrety, które stają na drodze do ich szczęścia.

   Sprawa dotycząca listów rozwiązała się szybko, a wydawało się, że to główny wątek. Więcej stron autorka poświęciła zamkniętej w sobie Emery, Bailey, byłej żonie Coopera, Vaughnowi i innym mieszkańcom społeczności miasteczka. W pewnym momencie, można by się zastanawiać, kto w końcu jest głównym bohaterem, a kto drugoplanowym...

   Na samym początku, bo już w rozdziale czwartym, zostajemy zbombardowani nawałem nowych imion. Uwaga, w kilkustronicowym rozdziale, pojawia się aż 9 nowych osób! Bo po co dawkować czytelnikowi, skoro można zarzucić go od razu lawiną trudnobrzmiących zagranicznych imion?

   Poza tym w książce są błędy rzeczowe - dwukrotnie jest wspomniane, że bohaterka jest atrakcyjną rudowłosą kobietą, a w kolejnym akapicie ma włosy ciemnokasztanowe (Gdyby była u fryzjera, autorka z pewnością by o tym wspomniała, sądząc po szczegółowości i częstym odbieganiu od tematu).

   Wylewność bohaterów i ich otwartość. Tu, zdecydowanie wada. Z jednej strony Jessica, jest zamknięta w sobie i nie chce zwierzać się ze swoich problemów obcym, jednak pierwsza nawiązuje kontakt z nieśmiałą Emery... Z drugiej strony mieszkańcy miasteczka, który od razu, na "dzień dobry" opowiadają dokładnie o życiu swoim, i sąsiadów. (Na przykład w wesołym miasteczku, gdzie Jess zapytała Coppera, kim jest Angela, ten opowiedział jej historię jej rodziców, kiedy odszedł ojciec, jak matka sobie z tym radzi i wiele innych szczegółów).




W pewnym momencie miałam deja vu, historia lokalu Antonio's u Irys i Iry była przedstawiona dwa razy niemal identycznymi słowami.

Skoro jesteśmy przy słowach - użycie przez autorkę niektórych z nich było wręcz odpychające i wywoływało we mnie nieprzyjemne uczucia. Już nawet wyrażenie Owszem, tak, które jest niepoprawne, nie raziło mnie tak jak wyrażenia poniżej 
(małe wyjaśnienie ->  "owszem" samo w sobie jest potwierdzeniem i nie stosuje się go ze słowem "tak".)
A więc słowa, które wywołały u mnie wstręt i zgorszenie:
- Przytulna szczelina - o miejscu intymnym kobiety - serio?!
- Obsłużył się sam - o masturbacji mężczyzny.




NA KONIEC JAK ZAWSZE CYTATY :) ALE TYM RAZEM NIE BĘDZIE TAKICH, KTÓRE MI SIĘ PODOBAŁY, PRZECIWNIE - NIEDOWIERZAM, ŻE MOŻNA COŚ TAKIEGO NAPISAĆ:

Ty jednak jesteś głęboko przekonany, że ci słońce z tyłka wschodzi, więc już nawet nie wiesz, co jest w życiu najważniejsze.


Patrzył na mnie tak, że miałam ochotę przelecieć go tu i teraz.


A wtedy doktor Jessica trafi do jego łóżka. Oboje wiedzieli, że tam właśnie przynależy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zostaw komentarz, będzie mi bardzo miło ;)
A jeśli blog Ci się podoba, zaobserwuj (na górze po prawej stronie).
Dziękuję, że jesteś ♥